wtorek, 15 stycznia 2008

I się kręci...

Witam ponownie po kilkutygodniowej przerwie. Przez jakiś czas nie pisałem, a działo się w kraju nad Wisłą, o działo.

Po pierwsze, Prawo i Sprawiedliwość poszło na zasłużoną polityczną emeryturę. Myślę, że to początek równi pochyłej po której będzie się staczało poparcie dla tej partii. Genialny strateg jakim okrzyknięto Jarosława Kaczyńskiego się przeliczył. Do chwili, kiedy większość społeczeństwa bojkotowała wybory, wychodząc z (w pewnym stopniu słusznego) założenia, że ich głos ma tak małe znaczenie, że nie warto ruszać się z kanapy - mógł robić, mógł mówić co mu ślina na język przyniosła. Zaprzyjaźnione media i tak podały to w strawnym dla bezkrytycznych umysłów sosie. Ale w końcu przesadził, i zrobił to czego niby  wszyscy politycy by chcieli, ale każdy się boi - zmobilizował wyborców by poszli do urn.

Wynik jaki jest wszyscy widzą. Dobry nie jest, bo obowiązująca w Polsce ordynacja wyborcza uniemożliwia dobry skład Parlamentu. Dla mnie pierwsze dni po wyborach, to jak powiew świeżego powietrza. Tusk nie jest może politykiem wybitnym, ale jego sposób wypowiadania się w mediach niczym nie przypomina plucia żółcią na prawo i lewo, co z uporem wartym lepszej sprawy uprawiał jego poprzednik na premierowskim stolcu.

Może kilka słów o obecnym premierze. Wydaje się, że jest bardziej liberałem niż konserwatystą i dodaje to otuchy. Ale tylko na początku. Podczas wyborów prezydenckich okazało się, że państwo Tuskowie, nie mają ślubu kościelnego, jak dla mnie to zaleta, ale najwyraźniej sztab doradców skalkulował, że Polacy wolą polityka "jak Bóg przykazał", i Tusk pognał do Kościoła. Wcale się nie dziwię, że wyborcom nie spodobało się takie kombinatorstwo.

Ale! Błędy z kampanii prezydenckiej poszły już w zapomnienie. W ostatnich wyborach Tusk wygrał prawie wszystko co było do wygrania. Z takim posłusznym koalicjantem jakim jest PSL nie musi wcale mieć większości w Sejmie. Zrobi co będzie chciał.

Niestety, jak to zwykle w Polskiej polityce bywa - po początkowej nadziei na poprawę, pojawiły się pierwsze rozczarowania. Tusk nie chce zadzierać z Kościołem. Nie chce podejmować spraw trudnych i kontrowersyjnych. Nie chce głębokich zmian.

Najlepszym przykładem jest tu in vitro. Wraz z kolejnymi biskupami, grzmiącymi z ambony, topniała pewność się siebie rządu. W końcu, nieudolnie próbując wyjść z twarzą z tej sytuacji, okazało się że na takie luksusy jak in vitro nie ma pieniędzy...

Szkoda. Szkoda, że wszystko toczy się wg starych reguł. Śmierdzące kupki, zamiast uprzątnąć są skrzętnie omijane. Mam wrażenie, że ośmielając się w końcu zadawnione sprawy załatwić, można zyskać o wiele więcej niż siedząc cicho.


Brak komentarzy: